jeszcze nie mam na to pomysłu

blog o kulturze niskiej, wysokiej, średniej, niepopularnej i tej popularnej w sumie też

Dwie nowe perły polskiego black metalu. Małe podsumowanie roku 2023.

Polski black metal to gatunek-marka, tak uznany, że zasługuje na swoją własną, oddzielną kategorię. Zupełnie tak, jak chilijski thrash metal albo fińska scena deathowa, rozumiecie do czego zmierzam. Rok 2023 dla polskiego blacku był jednak dość mizerny – oczywiście mając na uwadze wysoki standard, do którego nas ta scena przyzwyczaiła na przestrzeni lat. Największe marki od których oczekiwało się najwięcej albo zawiodły, albo w ogóle postanowiły nie wypuszczać swoich materiałów w tym roku.

Furia skończyła z płytą śmiesznie jednowymiarową. Entropia nigdy do mnie nie przemawiała. Gruzja rozwinęła swój koncept, lecz ostatecznie poległa muzycznie i nie zdołała zrobić wyraźnego kroku naprzód, w porównaniu do ich poprzedniej płyty. Rzeczywiście wygląda to tak, jakby Jeszcze nie mamy na was pomysłu miało być tym ostatecznym opus-magnum zespołu, którego nie uda im się przebić. Ale to klasycznie – wypluć i odpukać.

Mimo to, uważam że w te 12 miesięcy zdążyły wyjść dwa bardzo dobre albumy. Jakie to albumy? To jest rok przede wszystkim dla corowych fanów gatunku, którzy rezonują z black metalem i jego esencją bez większych przeszkód. Dla tych, którzy w sercu mają Evilfeast i Cultes des Ghoules, a nie eksperymentalność Batushki, Furii czy Gruzji.

Najlepsze wydawnictwa tego roku nie wchodzą w romans z innymi, odległymi gatunkami. Nie odkrywają również nowych lądów i nie tworzą czegoś, czego wcześniej nikt nie zrobił. To co robią, robią jednak bardzo, naprawdę bardzo dobrze. Do tego stopnia, że zapisały się na stale w kanonie gatunku. I mogę to powiedzieć z czystym sumieniem, bez przesadnego wyolbrzymiania.

Horda – Form

Horda jest twarzą zupełnie nową na polskiej scenie, a ich druga płyta już stała się moim faworytem do płyty roku w polskim black metalu. Założony w 2018 roku pięcioosobowy zespół pochodzi z małopolskiego Tarnowa, miasta niemałego, bo liczącego sto tysięcy ludzi.

W swojej formie brutalnego, przesiąkniętego nędzą deathened black metalu, który szoruje, drapie i wbija się w najgłębsze personalne piekło, słychać dużo z amerykańskiego Black Curse bądź Belphegor, szczególnie w momentach kiedy przychodzi pora na triumfalny slowdown – na przykład w takiej pierwszej minucie otwierającego „0-27”. W „Ścierwie Rodzaju” silnie wybrzmiewa Mgła a zamykają tą kompozycję fenomenalne smyczki, dodające zakończeniu wyniosłości.

Poza tym w Hordzie pełno własnego „ja”, chwytliwych groove’ów oraz gęstej jak smoła atmosfery. Przez całą płytę rozprowadzone są również subtelnie fantastyczne leady i pełno pięknie poruszających momentów, często poprzedzonych klimatycznymi cleanami.

Horda na Form czerpie i uczy się od najlepszych. Wzbogaca gatunek o kolejną bardzo ambitną pozycję, w której pełno uwagi poświęcono drobnym detalom, bogatej kompozycji i świetnej produkcji, której nie brakuje tekstury.

Ich muzyka brzmi tak jak wygląda okładka – jak pełna napięcia, pokręcona psychologiczna udręka. Momentami jak koszmar na jawie. W przerwach między gwałtownymi napadami agresji pełna rozpaczy i odrazy. Budząca z głębokich bagien ludzkiego umysłu pewien rodzaj skoncentrowanego strachu, który może znieść tylko ten, który już swoje wycierpiał.

Tak właśnie powinno się zapisywać na kartach historii.

Totenmesse – Fiktionlust

Totenmesse to projekt jednego z najwybitniejszych, jeśli nie najwybitniejszego polskiego wokalisty metalowego – Stawrogina. Założony w 2016 roku, aż 7 lat po założeniu Odrazy, swój debiut przypieczętował dopiero 2 lata później – albumem To

Po latach To brzmi jakby zaledwie było preludium i badaniem gruntów przed kultowym Rzeczom. Mimo to, projekty Stawrogina cechują się tym, że każdy z nich ma swoją unikalną osobowość i nawet jeśli nie są one idealne, to chce się do nich wracać. Oferują to, czego nie może zaoferować nikt inny. Do dziś uważam, że na palcach jednej ręki policzę ci w blacku lepsze utwory od “Zamarzło” – ale o tym jeszcze zdążę sporo opowiedzieć innym razem. 

Totenmesse wraca po 5 latach. Okładką jest obraz “Dwarfs and stilt walkers” Grzegorza Steca, żyjącej ikony polskiego malarstwa, odznaczonej przez prezydenta Krakowa orderem Honoris Gratia. Wracając, traci tym samym swój największy atut. Pozornie. Dochodzi do poważnych przetasowań. Stawrogin osuwa się w kąt i rzuca wokale na rzecz skupienia się na gitarze. Razem z tym giną nadzieje na dalsze kultywowanie polskiego języka w tekstach. Na wokal tymczasem wchodzi nieznany jegomość o ksywie Mold. Zmiany te nie zwiastują nic dobrego.

Do tego momentu Totenmesse było jedynie ciekawostką na polskiej mapie black metalu, stojącą w cieniu „tych wielkich”. Fiktionlust zmienił wszystko.

Nowy album krakowiaków jest czymś zupełnie innym, niż to czego spodziewano się po To. Fiktionlust to batalion wojenny, erupcyjna katastrofa, orszak zniszczenia składający się z poruszających i ostrych jak brzytwa gitarowych riffów, szalonej, niedającej wytchnienia perkusji – a wszystko to uzupełnione maniakalnym, desperackim i wściekłym wokalem. Mold nie jest lepszym wokalistą od Stawrogina, to oczywiste – ale w roli do której go obsadzono sprawił się wyśmienicie.

Tak, drugi album Totenmesse nie jest awangardowy, progresywny, czy poszerzający horyzonty – to klasyczny black metal napędzany przede wszystkim riffami. I to riffami naprawdę wysokiej klasy. Jest piekielnie szybki, lecz nie razi monotonią – dzieje się w nim naprawdę bardzo dużo a sam zespół nie boi się zwolnić i skierować ku bardziej melancholijnym pasażom. Album ma w tym wypadku dwie twarze – jedną na której maluje się wściekłość oraz drugą, gdzie hipnotyzujące, dysharmonijne melodie urzekają swoim dramatyzmem i bagażem emocji.

Typowy polski recenzent powiedziałby że Fiktionlust to strzał w ryj. Tak! Fiktionlust to strzał w ryj i kopniak w miednicę. W 37 minut bandowi udało się zamknąć album równy i spójny pod każdym względem. Ma swoje wyraźne highlighty jak „The Emperor”, ale nie wskazałbym numerów które bym stamtąd wyrzucił albo które jakoś uwierają. Petarda.

Honorable mentions

Mānbryne – Interregnum: O próbie wiary i jarzmie zwątpienia

Actum Inferni – Uzurpator niebiańskiego tronu


Dodaj komentarz

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij